Jasna Góra
Pamiętam ten dzień jak wczoraj... Pamiętam, jak moim pierwszym wrażeniem było:: "to o to było tyle zachodu?" Stojąc koło przyjaciół, czekałam godzinę na Apel Jasnogórski w Kaplicy Cudownego Obrazu. Muszę dodać, że czekałam z wielkim rozczarowaniem. Super! Fajnie! 10 dni zachodu, ale spodziewałam się trochę silniejszych emocji! Błądziłam wzrokiem po tych złoceniach, po szacie Matki Maryi i przekazywałam Jej wszystkie intencje, w jakich szłam przed Jej tron. Prosiłam i dziękowałam za zmianę, dalej nie czując żadnego podniecenia z powodu zakończonej wędrówki.
W świątyni zaczęło się zbierać coraz więcej osób. Robiło się coraz bardziej duszno. W końcu straciłam z oczu znajomych; po lewej stronie widziałam jedynie przysypiającą twarz jednego kolegi. Po prawej matkę z dwoma bliźniakami, którzy zadzierali głowy i pytali kiedy odsłonięcie obrazu. W końcu przez cały tłok ledwo widziałam Matkę Boską, choć staliśmy pod samymi kratami. W głowie powtarzałam tekst Apelu...
W końcu biskup, czy tam arcybiskup (kto to wie? :)), zaczął wygłaszać intencje, przywitał się z ludem i poprosił, aby pierwszą część Apelu śpiewali tylko mężczyźni. "Dyskryminacja!" powiedziała staruszka po lewej stronie mojego towarzysza, a ten zaniósł się tłumionym śmiechem. W końcu w całej świątyni było słychać jedynie bas wszystkich zgromadzonych tam panów: "Bogurodzica..."
Nie umiem tego wyrazić w tej chwili. Kilka czarnych literek na białym tle nie wyrazi tego w pełni. To, co czułam, na pewno zapamiętam na długo. Mury zadrżały, wydawało się, jakby zaraz miały popękać od natężenia dźwięku. I w tamtej chwili wszystko zrozumiałam…
Codziennie mamy wątpliwości. A co, jeśli Go nie ma? Co, jeśli On nie istnieje? To naprawdę nie ma znaczenia. Ważne jest, że bez wiary nie potrafię żyć. Ważne jest, że wierząc, jestem szczęśliwa. Że wszystko jest takie piękne, gdy wierzę, że powstało pod ręką Stworzyciela, Wszechmocnego. Ja nie muszę WIEDZIEĆ o Jego istnieniu. Nie potrzebuję dowodów, argumentów. Wystarczy mi sama WIARA. To ona dodaje mi sił, to dzięki niej wszystko jest dla mnie cudowne.
Stojąc wtedy przed ołtarzem Maryi wiedziałam, że nie jestem sama. Setki ludzi pielgrzymuje w różne miejsca, z różnymi intencjami, aby doświadczyć różnych rzeczy. Jednak wszyscy mają ten sam cel – umocnić wiarę w Boga.
Ogarnęła mnie ogromna fala wzruszenia. Zbliżał się moment, w którym do śpiewu dołączyć miały się kobiety: "Maryjo Królowo Polski..."
...a ja nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Łzy pociekły po policzkach. I choć chciałam przyłączyć się do chóru, wciąż na nowo zaczynałam płakać. Pierwszy raz w życiu płakałam ze szczęścia.
Po Apelu zmówiliśmy różaniec, który poszedł mi także dość opornie, tym bardziej, że zmawiali go wierni z różnych krajów, co tym bardziej utwierdziło mnie w mojej wierze i miłości.
Po wyjściu z bazyliki jeszcze długo nie mogłam się opanować. Wszyscy po kolei mnie przytulali, pocieszali. Ja nie potrzebowałam pocieszenia. To był najszczęśliwszy dzień mojego życia. Będę musiała dużo przeżyć, by jakieś inne wydarzenie wskoczyło na miejsce tego wieczoru, 8 sierpnia 2011 roku.
Pątniczka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz