.

Tym blogiem opiekuje się p. Justyna Kisiel (pomysłodawca) oraz p. Jarosław Komorowski.

niedziela, 4 grudnia 2011

O miłości...

Miłość jest niesamowicie skomplikowana.
Kiedy myślisz, że jest prosta to błądzisz.
Z jednej strony to piękne uczucie, pełne kolorów, motylków w brzuchu i wrażliwości, a z drugiej czasem przynosi rozczarowania.
Myslę, że miłość, która się skończyła nigdy nią nie była.
Ważne jest by umieć odróżnić zauroczenie od miłości.
Można poznać to po tym, że zaczyna się dostrzegać wady, naleciałości i przywary.
Różowe okulary nagle spadają i widzisz wszystko inne niż do tej pory.
Niezwykłe jest to doświadczenie tkwić w samym środku tego uczucia.
Miłość to szybsze bicie serca, przywiąznie, uśmiech, szczęście i tylko ta jedna osoba wystarczająca do euforii.
Bardzo ważne jest w tym wszystkim trochę poznać się na prawdziwości tego uczucia.
Prawdziwa miłośc jest czysta, skłania do przedkładania swojego dobra nad dobro drugiej osoby, jest wierna, oddana i niezwykła.
" Czyny świadczą, nie słowa".
Chociaż słowa "Kocham Cię" są wyjątkowe i zobowiązują, często używamy ich bez wcześniejszego namyślenia.
Miłość to wyjątkowa sprawa.
To wsparcie, bezinteresowna pomoc, ocieranie łez i rozsądek.
Życie w samotności to męka i bezsens.
Człowiek został stworzony po to, by kochać.
"Miłośc wszystko przetrzymuje, miłość nigdy nie zawodzi " ( 1 Koryntian 13:4-8)
 
 
                                                                                                 Sandra Spychała kl.IIIc

czwartek, 24 listopada 2011

Kolejna praca osoby o peseudonimie Creative Girl

"W POSZUKIWANIU SZCZĘŚCIA I MIŁOŚCI"
       Dawno, dawno temu, za wielkimi górami, za przepiękną błękitną rzeką, w chatce pod lasem, wraz z przybranymi rodzicami żył pewien chłopiec, na którego wołano Wiktuś. Mama chłopca długo chorowała. Rodzice nie mieli pieniędzy i całej rodzinie doskwierał głód. Mama i tato wiedzieli, że nie zdołają w tych trudnych chwilach zapewnić synkowi godnego życia, jak Ci dobrzy ludzie z magicznego lasu. Malwinka i Szafran wiedzieli o tym i zgodzili się wychować Wiktusia. Chłopiec miał 5 lat i był zawsze bardzo pogodny, sympatyczny i miły. Wszyscy znajomi bardzo go lubili. Jak na swój młody wiek, był wyjątkowo mądrym i rozsądnym chłopcem. Pewnego ranka, Wiktuś obudził się i zaczął się zastanawiać nad czymś, o czym bardzo często rozmawiali jego przybrani rodzice, a mianowicie o szczęściu i miłości. Zastanawiał się, gdzie mógłby je znaleźć, więc po dłuższym namyśle zdecydował się iść na spacer i ich poszukać. Idąc lasem ciągle myślał nad wszystkim, co go do tej pory spotkało w życiu. Mówił do siebie:
- Tak, wiem, czym jest DOBRO. Moi opiekunowie – Malwinka i Szafran są dla mnie dobrzy. Mieli dla mnie też zawsze bardzo dużo ciepła. Uczyli mnie także SZACUNKU do innych ludzi. Jestem im bardzo wdzięczny za to, że tak mnie wychowali, mimo, że nie jestem ich synem. Ale jestem bardzo ciekawy co oznacza SZCZĘŚCIE i MIŁOŚĆ… Może je dziś znajdę. Zawsze zastanawiałem się też, czemu imiona Malwinki i Szafrana brzmią tak magicznie… A może to zaczarowany las?
I wtem, gdy przechodził obok wielkiego dębu, usłyszał jakieś odgłosy. Wiktuś przystanął, spojrzał w górę i zaczął się przysłuchiwać. Był ciekaw, skąd dochodzą te dziwne dźwięki. I nagle chłopiec spostrzegł dwie wiewiórki siedzące na gałęzi. Ku jego wielkiemu zdziwieniu, rozmawiały ze sobą w najlepsze:

poniedziałek, 14 listopada 2011

Niezwykłae spotkanie

Niezwykłe spotkanie
Była to ciemna i zimna noc. Równo godzinę przed północą, ja wraz z kilkoma kolegami : Jankiem, Bartkiem, Filipem i Eneaszem, udaliśmy się na cmentarz, gdzie mieliśmy rozstrzygnąć zakład. Główną przyczyną sporu był Janek, który powiedział Eneaszowi, że jest tchórzem i cieniasem. Eneasz chcąc udowodnić, że tak wcale nie jest, założył się, że spędzi noc na cmentarzu.
Staliśmy już przed komunalnym cmentarzem. Widać było, że Eneasz trochę się denerwuje. - No cóż słowo się rzekło – powiedział Eneasz. Wszyscy weszliśmy na cmentarz. Na przodzie oczywiście stał Eneasz, w końcu to on miał tam spędzić noc. Janek nie był pewien czy wygra zakład, dlatego zaczął opowiadać straszliwe opowieści. Jego opowieści, zważając, że była to ciemna noc, wydawały się przynosić efekty. Na środku cmentarza widać było wyrazy napisane krwią na jednym z grobów, z którego wydostawało się światło. Napis brzmiał: „Przez bramy piekieł, tworząc swą drogę do nieba, jesteśmy pierwszymi, którzy mają zginąć , choć wielu ginęło wcześniej. O wschodzie zapłacą najwyższą cenę …” Dalsza część wydawała się być zamazana. Janek zaczął uciekać. Po drodze wpadł w wielki rów. Prawdopodobnie był on kiedyś grobowcem. Trudno, musieliśmy mu pomóc. Gdy go już wydostaliśmy, powiedział nam, że w tym dole widział tunel biegnący w głąb ziemi. Chcieliśmy to sprawdzić, więc wszyscy udaliśmy się do tunelu. Tunel okazał się być pułapką. Wejście do tunelu zasypało się gruzem z kamieniami. Dobrze, że Eneasz miał latarkę. Łatwo było ocenić sytuację – nie było za dobrze. W całym tunelu czuć było zapach padliny i siarki. Szliśmy wzdłuż tunelu. Na końcu tunelu blask był tak silny, że nie można było w niego patrzeć. Ze strumienia światła wynurzyła się ręka, która chwyciła nas za dłoń i wciągnęła w głąb. Obudziłem się sam. Byłem w miejscu, które przypominało najgorszy z najgorszych koszmarów. Znajdowałem się na szczycie wielkiej góry otoczonej lawą. Obok mnie stał starzec, ubrany w czarne szaty. Spod kaptura wystawał tylko długi, pomarszczony nos. Starzec powiedział do mnie: - Ty zwiesz się Kamil ? – spytał skrzeczącym głosem. Byłem w szoku, nie wiedziałem co powiedzieć. W końcu mu powiedziałem: - Tak. Kazał mi podążać za nim. Weszliśmy do groty, gdzie znajdował się wielki diament. Starzec powiedział, że ten kamień ma wielką moc. Jedno dotknięcie może zabić. Mędrzec opowiedział mi legendę, według której miał przybyć dzielny rycerz, który wyrwał się spod władzy wielkiego i złego demona mieszkającego w pobliżu góry So-chan. Zapytałem go, co mam z tym wspólnego. A on odpowiedział, że to ja jestem tym rycerzem. Wydawało mi się, że ktoś sobie po prostu żarty robi, ale ton starca nie wydawał się być żartem. Ze wskazówkami starca, który okazał się być magiem, udaliśmy się w podróż na północ, gdzie była położona osada ludzi. Na miejscu spotkałem przyjaciół, którzy odpoczywali w chacie wodza. Wioska wydawała się być prymitywna, wyglądało na to, że cofnęliśmy się jakieś tysiąc lat. Wódz wioski dał nam miecze, zbroje i tarcze, w których mieliśmy stoczyć walkę ze złym demonem z Góry So-chan. Podnóże góry było straszniejsze niż można było sobie je wyobrazić. Wszędzie wokoło były groby i trupy. Wydawało się, że i my wkrótce dołączymy do tej kolekcji. Nagle ukazał się demon. Wyglądał przerażająco. Miał pół twarzy we krwi, a drugie pół pokrywało gnijące już mięso, a w nim pełno robali. Oczy były jak dwa czarne węgielki, a ust nie miał wcale. Na głowie miał pojedyncze, siwe włosy, które idealnie kontrastowały z jego czarnymi rogami. Ubrany był w czarne szaty, na których widniał pentagram.

- Czuję wasz lęk i strach… Wiem po co tu przybyliście. Strzegę podnóża tych gór od paru tysięcy lat. Jeszcze nikomu nie udało się przez nie przejść żywym. – rzekł demon. Na jego twarzy było widać pogardę wobec nas. - Giń zmoro nieczysta, wyjdziemy stąd z twoją głową, albo wcale ! – wykrzyczał Janek po czym wyciągnął miecz z pochwy i rzucił się na demona. - Janek nie ! – krzyknęli wszyscy w stronę Janka. Było już za późno. Bestia wbiła swe ostre jak nóż pazury w jego serce . Janek powoli upadł na ziemię, po czym zamarł bez ruchu. Cała nasza czwórka pod wpływem emocji pobiegła z odsieczą. Atak okazał się być nieudany. Demon znikł, po czym ukazał się na pobliskim pagórku skąd cisnął włócznię prosto w pierś Bartka. Włócznia przebiła go na wylot i odrzuciła wprost w przepaść. Byliśmy przerażeni. Zostało nas tylko trzech. Demon nie zaprzestał walki. Chwycił włócznię i wycelował w moją stronę. Włócznia leciała w moją stronę. Gdyby nie starzec, którego spotkałem wcześniej, zginąłbym. Czarodziej zniszczył kulą ognia włócznię. Starzec wzbił się w powietrze, po czym runął na ziemię. Wokół niego pojawiły się hordy umarłych wojowników. Rycerze ruszyli w stronę demona. Rzucili w niego złocistym, magicznym łańcuchem. Gdy demon był unieruchomiony, podszedłem do niego i wyrwałem z jego piersi serce. Wszyscy rycerze obrócili się w moją stronę i oddali mi pokłon. Mag zaczął wypowiadać słowa, rycerze powtarzali za nim : „Przez bramy piekieł, tworząc swą drogę do nieba, jesteśmy tymi, którzy zginą jako pierwsi, choć wielu już zginęło wcześniej. O wschodzie zapłacą najwyższą cenę.” Starzec podszedł do mnie i zaczął dziękować w imieniu całego narodu. – Dzięki ci wybawco – rzekł z pokorą czarodziej. – Nie ma za co – odrzekłem. – Chcesz czegoś w nagrodę? Chętnie spełnię twoje życzenie. – Tak. Chciałbym wrócić do mojego świata, znów móc pograć na komputerze i oglądać telewizję. – Nie wiem co to jest telewizja i komputer, ale spełnię twoją prośbę. Zabiorę ciebie i twych towarzyszy do tego dziwnego świata. – A co z Jankiem i Bartkiem ? Co z nimi będzie ? - Zgodnie z przypowieścią zapłacą o wschodzie najwyższą cenę… - A co powiem rodzicom? Że nie żyją… , że zabił ich potwór ? Uznają mnie za wariata… - Nic na to nie poradzę, przykro mi. – To jest niesprawiedliwe. Cóż, zabierz nas do Kłodzka. –Jak sobie życzysz wybawco. Mag przeniósł nas na naszą ojczystą ziemię. Znaleźliśmy się na cmentarzu, koło grobu z krwawym napisem . Obok były groby, których wcześniej nie było. Na grobach pisało Janek Okędź, a na drugim Bartek Szabelski. Oddaliśmy im hołd. Odmówiliśmy modlitwę i poszliśmy do naszego osiedla, najpierw udaliśmy się do domu Bartka i Janka, aby przekazać złą nowinę rodzicom. Rodzice uznali nas za wariatów, lecz gdy na cmentarzu zobaczyli groby swoich synów nie byli dosyć pewni czy to nie jest głupi żart. Rozkopali grób ,a gdy się dokopali do zwłok, zamarli. Przerażeni zadzwonili na policję. Nagle zabłysło światło na grobie, prowadziło do tunelu, który znajdował się w rowie obok. Ja, Eneasz i Filip wiedzieliśmy o co chodzi. Znów to samo, przeznaczenie nas wzywa. Razem wymówiliśmy słowa przepowiedni : „Przez bramy piekieł, tworząc swą drogę do nieba, jesteśmy pierwszymi, którzy zginą, choć wielu ginęło wcześniej. O wschodzie zapłacą najwyższą cenę…” Ruszyliśmy w głąb tunelu, za nami podążali rodzice zmarłych kolegów. Znów to samo, miałem złe przeczucia…

KAMIL

Arilla - trzecia odsłona... Brawo!

Wszystko zaczęło się w małym domku na skraju miasta. W tym domku mieszkała dziewczynka, o której będzie ta historia…
***
Była to miła, jasnowłosa dziewczynka o wielkich, kochających oczach. Nazywała się Jolie. Jolie była dość niska jak na swój wiek. Miała jedenaście lat, lubiła marzyć o dalekich podróżach i ukrytych mocach. W szkole była sama i zamknięta w sobie. Uczyła się dobrze, lubiła pisać, pragnęła zrozumienia. W pewien poniedziałek zwyczajny, jak myślała spojrzała na zegarek. Było w pół do ósmej, gdy usłyszała w pokoju obok suchy trzask. Pobiegła zobaczyć i ujrzała w drzwiach portal do innego wymiaru, który mienił się kolorami tęczy. Na górze widniał napis „ Ku lepszemu ”. Jolie skuszona nazwą, lecz niepewnie musnęła portal. Poczuła orzeźwiający letni wiatr i cudowny zapach…
***
Szybko weszła i zobaczyła piękny świat, o którym marzyła dniami i nocami. Niebo było bladoróżowe, a po nim snuły się leniwie obłoki. Miasteczko otaczały góry wysokie jak Himalaje, a u ich szczytów krążyły czarne jak smoła wielkie motyle zamieszkujące tamte tereny. W mieście było dużo łąk i pól pełnych kwiatów magicznych tak jak to miejsce. Miasto zwało się Deja Vu. Uliczki w nim były koloru i konsystencji płynnego złota. Wszyscy mieli to, co chcieli mieć. Nie było tam zawiści, zazdrości, chciwości, ani wyzysku. Po kilku minutach Juli otrząsnęła się i poszła zwiedzać krainę, którą sama sobie nieświadomie stworzyła. Kiedy tak Szła i podziwiała spotkała małego jegomościa sięgającego jej najwyżej do kolan. Miał motyle skrzydła, anielską twarz i maniery godne podziwu. –Kim jesteś- spytała Jolie. –Jestem Marc- rzekł nieznajomy? –Pochodzę z Arlandii, największego skupiska elfów na świecie. –Elfów?!!? -Tak. Pozwól, że cię oprowadzę. Gdy byli na skraju miasta Jolie spotkała jeszcze jednego elfa. Była to dziewczyna, a na jej głowie dumnie skrzyła się tiara. – Witaj księżniczko Karolline !- krzyknął Marc. – Witaj Marcu i ty wybranko. – Ja, wybranką? – Zdziwiła się Jolie, – ale jak? -Wiele lat temu – zaczęła opowiadać – magik Sanakon przepowiedział, że po 15 latach ciągłego strachu przybędzie człowiek obdarzony wielką mocą i nas uwolni. – Zaprowadzę cię do mego ojca, króla Davida – powiedziała Karolline – czy pomożesz nam odeprzeć atak cieni z wymiaru Atła? -Dobrze, więc chodźmy – zgodziła się Jolie. Gdy tak szli przez miasto do pięknego, wielkiego zamku wszystkie elfy zamarły, bo wiedzieli, że nadchodzi wyzwolenie. Kiedy doszli do wrót wspaniałej budowli, zabrzmiały fanfary i drzwi się otworzyły. Na drugim końcu komnaty stał stary elf. Marc oddał mu pokłon, więc Jolie chciała zrobić to samo, lecz król ją ubiegł i skłonił się nisko wraz z resztą dworzan. – Witaj zbawicielko, jestem David król Deja Vu. -Jestem Jolie i chciałabym…, Lecz nie dokończyła gdyż król pstryknął swymi szybkimi palcami i Przybyla jedna osóbka.
To też był elf. –To jest Merry i będzie się tobą opiekować podczas twego pobytu u nas. –Zaraz wskażę panience pokój – odrzekła. Gdy Jolie szła korytarzem mijała obrazy przedstawiające różne elfy, które odziwo zawzięcie dyskutowały między sobą. Zmęczona dniem i wrażeniami Jolie szybko usnęła w wyznaczonym jej pokoju. Następnego ranka nim otworzyła oczy myślała o pięknym śnie, który miała. Czekała, aż mama ja obudzi jednak to się nie stało, więc otworzyła oczy. Była w pięknym pokoju z liliowa tapetą na ścianach, wielkim oknem wychodzącym na wschód i przytłoczonym niezliczoną ilością szafek i półek, w których mieściły się różne dziwne księgi. Jolie szybko wstała i gdy pomyślała, że nie mam, co na siebie włożyć poczuła przyjemny chłód i delikatne mrowienie. Po chwili miała na sobie piękna suknię ze złotymi wykończeniami. Wtedy, jak z podziemi wyłoniła się Merry niosąc wielka tacę śniadaniową po brzegi wyładowaną jedzeniem. – Merry, z ta suknią… to jak ja… no wiesz… - zaczęła Jolie. – To zaledwie namiastka twojej mocy. Po śniadaniu Jolie poszła na łąkę za miastem, gdzie stało wielkie słomiane koło, a 100 metrów od niego kołczan, który widziała w swoim pokoju. – Ja nigdy nie strzelałam z łuku – Powiedziała Jolie. – Umiesz, nie martw się. Twoja moc wszystko załatwi. Czując na sobie wzrok Merry chwyciła pierwszą strzałę i wystrzeliła. Przypatrując się jej uważnie wyobraziła sobie strzałę trafiającą w sam środek koła. Strzała trafiła w sam środek. Wystrzeliła jeszcze dwie i obie trafiły, rozdwajając swoje poprzedniczki. –Jak ja to zrobiłam ? -Wyczaruj płomień i go zgaś. –Spróbuję…
-… i spróbowała księżniczko! - Hmm… można się było tego spodziewać. –Rozpaliła taki ogień, że prawie cała łąka się paliła, a później była taka powódź, że byśmy utonęły gdyby nie otoczyło nas powietrze. –Uff… jestem wykończona- powiedziała sennym glosę Jolie. –Jutro będziesz świetna, na pewno – powiedziała entuzjastycznie Karolline. Przywołała Merry skinieniem i od razu poszły do zamku. Gdy Jolie dotarła do swojego pokoju usnęła kamiennym snem. Rano, gdy się obudziła od razu z obaczyła: Merry, Karolline oraz króla Davida. W tle było słychać nerwowe pokrzykiwania i głośne strzały. –Co się dzieje ? – spytała Jolie i wyczrowała suknię. –Cienie z wymiaru Atła atakują miasto - powiedziała księżniczka - musisz nam pomóc. Oczywiście-rzekła – i pośpiesznie wybiegli na zewnątrz. Potęga Cieni była widoczna na każdym kroku. Ogromne, czarne zjawy bez swojego kształtu. Przypominały swą konsystencją rozlany budyń, a swoją szybkością odstawały od sportowych aut. Były obdarzone przeróżnymi strasznymi mocami i potrafiły nimi nie jedno zniszczyć. Cienie były ustawione oddziałami po sto. Jolie wiedziała już jak używać swojej mocy, jednak nie wiedziała jak się walczy. Rozniecała gigantyczne płomienie pod Cieniami i niszczyła je. Jednak brak doświadczenia w walce sprawił, że została trafiona. Był to dziwny laser, którego zadaniem było zmieniać. Tylko, gdy Jolie została trafiona wszystkie Cienie zaczęły uciekac i znikać. Jolie zemdlała. Obudziła się rano czując coś dziwnego na plecach. Merry zjawiła się chwilę po jej przebudzeniu. –Aaaaa! – Krzyknęła Merry. – Co, ty, jak…- zdążyła wyjąkać zanim powietrze rozdarł kolejny krzyk. Powodem krzyku Jolie była jej nowa, nieco odmienna postać. – Ale jak…?- wydukała lakonicznie Jolie Ich krzyki postawiły na nogi prawie cały dwór. – Jestem elfem, prawda? To się da odwrócić ? -Niewiadomo, najwidoczniej Cienie musiały mieć jakiś powód do zmiany ciebie. Jolie była wzrostu elfa i przejęła wszystkie typowe cechy wyglądu: niski wzrost, motyle skrzydła nieco wyciągnięte palce. Jednak straciła swoją moc. –Cienie wiedziały, jaka jest potężna i chciały ją tego pozbawić.

Dwa wiersze Arilli

                               ,,Wielkie Miasto``
Ruch, życie, zaczynają się o poranku.
Kiedy domy sięgające nieba,
Pomagają, gdy trzeba.
Lecz nie widać gwiazd, księżyca,
Śpiewu ptaków nie słychać.
Co się stało z nowoczesnością?
Starożytnością?
Nic.
Zginiemy gdy nadejdzie pora,
Zatruci i zasypani
Własnymi odpadami.





Przyroda”
Piękna i nieokrzesana, rosła tu i tam…
rośliny, ptaki, drzewa, woda
Zauważ, że potrzebna jest nam
przyroda.
Jeden papier na ulicy,
Nic
Pomyślisz- ale kiedy drugi, trzeci, czwarty.
Zasypiemy się śmieciami.
I zginiemy pod śmieciami.

Baśń o tym, jak ludzie szukali szczęścia - osoba o pseudonimie Arilla

Baśń o tym, jak ludzie szukali szczęścia.
Gdzieś, całkiem daleko stąd mieszkało sobie Szczęście. Szczęście było czasem małe, czasem duże. Czasami jasne albo ciemne. Wyglądało jak wyglądało, ale nikt nie wiedział jak dokładnie. Szczęście mieszkało w lasku, piło wodę ze strumienia i spało na poduszce z mchu. Całymi dniami chodziło wśród drzew i odbywało pogawędki ze zwierzętami. Jednego z wielu słonecznych dni Szczęście spotkało wiewiórkę. –Witaj wiewiórko. –Dzień dobry Szczęście słyszałam, że ktoś cię szuka. –Mnie? -Tak, podobno ludzie szukają cię całymi dniami. –Myślę, że powinnam to sprawdzić. –Niedaleko jest wioska. Jeśli pójdziesz drogą przez pola bez problemu dotrzesz do wioski. –Dziękuję. Szczęście wyruszyło dowiedzieć się prawdy. Przy bramach osady spotkało dziewczynkę. –Jestem Amelia, a ty, jesteś duchem? Zdziwione Szczęście obróciło się, by sprawdzić kto zadał pytanie. –Nie, jestem Szczęściem. Jako dziecko możesz mnie zobaczyć, dorośli tylko mnie wyczują. –Czemu idziesz do wioski? -Słyszałem, że ludzie mnie szukają, więc przyszedłem sprawdzić. –Choć ze mną. Moja mama ma kłopot, zgubiła swój pierścionek. Gdy dziewczynka ze Szczęściem przekroczyła próg domu usłyszała natychmiast: -Ale mam szczęście! Wreszcie znalazłam ten pierścionek. Szczęście odwiedziło jeszcze kilka domów, ale efekt był ten sam. Wieść o szczęśliwym duchu szybko się rozeszła. Wielu ludzi prosiło o pomoc Szczęścia. Ono z chęcią pomagało ludziom, bo ludzki uśmiech jest naprawdę piękny. Jednak z czasem serca mieszkańców przekształciły radość z szczęśliwych wypadków w zachłanność. Oblegali oni Szczęście ślepo prosząc o złudną już radość. Szczęście chciało się schronić, lecz niewiedziało gdzie. Wtedy pomogła mu Amelia. Przechowała Szczęście, aż zamieszanie ucichło i pomogła mu uciec do lasu. Od tego czasu tylko Amelia widywała się ze Szczęściem. Jednak by dać ludziom druga szansę zamieniło się w czterolistną koniczynę i rozwiało po świecie. Od tego czasu każdy, kto znajdzie taką koniczynę może liczyć na odrobinę szczęścia.

piątek, 28 października 2011

To naprawdę warto przecztytać!

Nie ma na świecie dwóch takich samych osób, każdy z nas jest inny, wyjątkowy. Większość z nas ma jakieś swoje pasje, zainteresowania, ulubione sporty, itd. … Jednak istnieją ludzie, którzy nie są do końca zdecydowani co chcą sobą reprezentować i często, niestety z zazdrości, nie potrafią uszanować odmienności i indywidualności innych.
Od najmłodszych lat, gdy się rozwijamy i poznajemy świat, dojrzewa w nas poczucie samodzielności, chęć bycia kimś wyjątkowym i jedynym w swoim rodzaju. Zazwyczaj ujawnia się  to, gdy jesteśmy nastolatkami i uczęszczamy do gimnazjów. Niektórzy, pewni siebie ludzie, którzy nie wstydzą się swoich przekonań, lubią rozmawiać, dyskutować, walczyć o swoje i znają swoją wartość, pozostaną wierni własnym przekonaniom. Jednak są również tacy, którym brak pewności siebie i asertywności, w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Oni, nawet gdyby chcieli, nie potrafiliby wybronić własnego zdania. Jeśli nie mają siły przebicia – ulegną „trendom”, modzie i docinkom znajomych ze szkoły. W teraźniejszych czasach „inny” często znaczy „dziwny”, „gorszy”. Jeśli nie ulegnie się wpływom, często można narazić się na wyśmianie, lecz później może wyjść to nam na dobre. Lepiej jest odmówić wszelkiego rodzaju używek, które uzależniają, niż „być modnym” i ponosić tego przykre konsekwencje. Było to ukazane, np.: w lekturze Sue Townsend, pt.: „Sekretny dziennik Adriana Mole’a lat 13 i ¾”. Główny bohater odkrywa, że jest intelektualistą. Nie potrafi dostosować się do kolegów punków i przeżywa związane z tym przykrości.
Gimnazjum i wiek dorastania to dość trudny okres dla każdego nastolatka. Uważam, że można nawet nazwać to „testem na siłę woli”. Słabi – ulegną, silni – pozostaną przy swoim.
      Myślę, że odmienność jest atutem i nie można nazwać jej wadą. Gdyby wszyscy ludzie byli tacy sami, świat byłby nudny.
 
 „Cяєαtiνє Giяℓ"

czwartek, 20 października 2011

Black_Flame - odsłona druga!

Naiwne pytania.

Dlaczego muszę odejść? Wszystko zostawić w tym Ciebie?
Dlaczego muszę to zrobić? Być daleko, tak daleko chociaż nie chcę?
Widzieć śmiejących się ludzi, płakać nad ich szczęściem.
Odpowiadać: Dlaczego się smucisz? Oddychać nie swoim powietrzem.
Bać się przyszłości z dnia na dzień. Myśleć, że lepiej nie będzie.
Walczyć z własnym sumieniem. Patrzeć na świat niestety codziennie.
Czasem zastanawiam się jak to jest: znaleźć szczęście i się nim cieszyć.
Jak żyć, by to szczęście mieć i skraść je, już więcej nie grzeszyć.
Ale odpowiedź nie jest prosta. To droga z zakrętami.
Mało kto potrafi jej sprostać. Wszystkie odpowiedzi nazywane błędami.
Choć nie ma to sensu, szukaj dalej...
Wierzę w Ciebie, twoje siły, uważaj na siebie, nie oszalej.
                                                                                                                                                                                          Black_Flame

Wiersz nadesłany przez ucznia o pseudonimie Black_Flame

Gdzieś gdzie dawniej nie było nikogo,
teraz można spotkać ją i jego.
W zaczarowanym świecie błądzą nocami
i chyba każdy wie, że są zakochani.
Kiedyś siebie nie zauważali,
teraz nadają na tej samej fali.
Lecz jak we wszelkiej historii musi nadejść koniec.
Dla nich nie była to szczęśliwa opowieść.
Odchodził bez słowa, zamarła jego mowa.
Czuł, że źle robi, ale czas go goni.
I biegła za nim, do bezdennej otchłani,
By jeszcze raz dotknąć jego ust.
Ale on się nie zatrzymał,
Był już z całkiem inną,
A jej serce krzyczało: Błagam! Kocham! Wróć!
Chwilę patrzył na nią, nie powiedział nic.
Ona tak skrzywdzona chciała przestać żyć.
Pomyślała jednak, że to on ją zranił, bezczelnie zostawił, jej serce mocno krwawi.
W delikatne swoje ręce wzięła narzędzie zbrodni.
By dać upust swej udręce wbiła nóż w jego serce.
                                                                               Black_Flame

środa, 19 października 2011

„Serce ma racje, których rozum nie ma.”

          Ludzie posiadają serce i rozum. Jednak nie można ich używać jednocześnie. Są one dla siebie jak ogień i woda, ale w życiu potrzebujemy zarówno chłodnej logiki rozumu jak i porywających uczuć serca.
Często rozum podpowiada nam, by kierować się zdrowym rozsądkiem. To on pomaga nam w sytuacjach kryzysowych lub bez wyjścia. W takich momentach serce nie dałoby rady kierować człowiekiem. Również w momentach zagrożenia inicjatywę przejmuje umysł. Jest bardzo wiele sytuacji, w których rozum poradziłby sobie lepiej niż serce
         Serce. Jest ośrodkiem uczuć i romantyzmu. Gdy ono zaczyna sterować człowiekiem, umysł się gotuje. Często słyszymy, by iść za głosem serca. Takie rozwiązanie pozwala odkryć siebie. Wsłuchując się w swój wewnętrzny głos, zaglądamy w głąb serca. To w nim zapisany jest los człowieka i rozwianie większości problemów. Jednak istnieje zjawisko stanowiące wyzwanie dla serca. Jest to miłość, Najpiękniejszą możliwością serca jest działanie tam, gdzie rozum nawet by nie próbował. Możemy to zauważyć na przykładzie tragedii „Romeo i Julia” Williama Szekspira.
Tytułowi bohaterowi, czyli Romeo i Julia pochodzą ze zwaśnionych rodów. Powinni się nienawidzić, a pomimo to się kochali. Inni ludzie nie zauważyli w swym egoistycznym myśleniu jak trafnie połączył ich los. W wyniku zabójstwa krewnego Julii, Romeo zostaje wygnany z miasta, a przez to rozłączny z ukochaną. Oboje tak bardzo chcą być ze sobą, że obmyślają intrygę polegającą na fałszywej śmierci Julii. Niestety z powodu strasznego niedoinformowania Romeo popełnia samobójstwo tuż przed obudzeniem się Julii. Dziewczyna widząc śmierć swojego ukochanego nie chce bez niego żyć i przebija się jego sztyletem. Historia kończy się śmiercią obojga bohaterów, co niektórzy mogliby uznać za nieszczęśliwe. Jestem jednak pewna, że spotkali się w miejscu, gdzie mogą być razem.
           Podobne rozterki mieli Tristan i Izold Jasnowłosa w legendzie „Dzieje Tristana i Izoldy”. Tristan był siostrzeńcem króla Marka, dla którego miał sprowadzić Izold. Izolda nienawidziła go za zabójstwo jej wuja. Przez przypadek oboje wypili eliksir miłosny, dzięki czemu zakochali się w sobie. Była to miłość tak wielka, że nie mogli bez siebie ani żyć, ani umierać. Jednak rozum nie pozwoliłby na to, gdyż Izold zastała królową, a Tristan jej poddanym. Po wielu burzliwych przygodach Tristan umiera w wyniku choroby i z tęsknoty za ukochaną. Izolda przybywając tuż po jego śmierci, umiera widząc martwe ciało Tristana.
        Jest jeszcze wiele przypadków pokazujących możliwości serca. Często jednak zapominamy o nich kierując się jedynie logiką. Uważam, że każdy z nas przeżyje takie chwile, że osiągniemy szczęście ze swoja drugą połówką i to bez konieczności obopólnej śmierci.
Arilla

piątek, 14 października 2011

Jasna Góra wg Pątniczki. Warto przeczytać!


Jasna Góra
Pamiętam ten dzień jak wczoraj... Pamiętam, jak moim pierwszym wrażeniem było:: "to o to było tyle zachodu?" Stojąc koło przyjaciół, czekałam godzinę na Apel Jasnogórski w Kaplicy Cudownego Obrazu. Muszę dodać, że czekałam z wielkim rozczarowaniem. Super! Fajnie! 10 dni zachodu, ale spodziewałam się trochę silniejszych emocji! Błądziłam wzrokiem po tych złoceniach, po szacie Matki Maryi i przekazywałam Jej wszystkie intencje, w jakich szłam przed Jej tron. Prosiłam i dziękowałam za zmianę, dalej nie czując żadnego podniecenia z powodu zakończonej wędrówki.
W świątyni zaczęło się zbierać coraz więcej osób. Robiło się coraz bardziej duszno. W końcu straciłam z oczu znajomych; po lewej stronie widziałam jedynie przysypiającą twarz jednego kolegi. Po prawej matkę z dwoma bliźniakami, którzy zadzierali głowy i pytali kiedy odsłonięcie obrazu. W końcu przez cały tłok ledwo widziałam Matkę Boską, choć staliśmy pod samymi kratami. W głowie powtarzałam tekst Apelu...
W końcu biskup, czy tam arcybiskup (kto to wie? :)), zaczął wygłaszać intencje, przywitał się z ludem i poprosił, aby pierwszą część Apelu śpiewali tylko mężczyźni. "Dyskryminacja!" powiedziała staruszka po lewej stronie mojego towarzysza, a ten zaniósł się tłumionym śmiechem. W końcu w całej świątyni było słychać jedynie bas wszystkich zgromadzonych tam panów: "Bogurodzica..."
Nie umiem tego wyrazić w tej chwili. Kilka czarnych literek na białym tle nie wyrazi tego w pełni. To, co czułam, na pewno zapamiętam na długo. Mury zadrżały, wydawało się, jakby zaraz miały popękać od natężenia dźwięku. I w tamtej chwili wszystko zrozumiałam…
Codziennie mamy wątpliwości. A co, jeśli Go nie ma? Co, jeśli On nie istnieje? To naprawdę nie ma znaczenia. Ważne jest, że bez wiary nie potrafię żyć. Ważne jest, że wierząc, jestem szczęśliwa. Że wszystko jest takie piękne, gdy wierzę, że powstało pod ręką Stworzyciela, Wszechmocnego. Ja nie muszę WIEDZIEĆ o Jego istnieniu. Nie potrzebuję dowodów, argumentów. Wystarczy mi sama WIARA. To ona dodaje mi sił, to dzięki niej wszystko jest dla mnie cudowne.
Stojąc wtedy przed ołtarzem Maryi wiedziałam, że nie jestem sama. Setki ludzi pielgrzymuje w różne miejsca, z różnymi intencjami, aby doświadczyć różnych rzeczy. Jednak wszyscy mają ten sam cel – umocnić wiarę w Boga.
Ogarnęła mnie ogromna fala wzruszenia. Zbliżał się moment, w którym do śpiewu dołączyć miały się kobiety: "Maryjo Królowo Polski..."
...a ja nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Łzy pociekły po policzkach. I choć chciałam przyłączyć się do chóru, wciąż na nowo zaczynałam płakać. Pierwszy raz w życiu płakałam ze szczęścia.
Po Apelu zmówiliśmy różaniec, który poszedł mi także dość opornie, tym bardziej, że zmawiali go wierni z różnych krajów, co tym bardziej utwierdziło mnie w mojej wierze i miłości.
Po wyjściu z bazyliki jeszcze długo nie mogłam się opanować. Wszyscy po kolei mnie przytulali, pocieszali. Ja nie potrzebowałam pocieszenia. To był najszczęśliwszy dzień mojego życia. Będę musiała dużo przeżyć, by jakieś inne wydarzenie wskoczyło na miejsce tego wieczoru, 8 sierpnia 2011 roku.
Pątniczka

środa, 12 października 2011

Praca Iwony Chromińskiej z kl. III C

Podobno jak trwoga to do Boga. Ostatnio sama tego doświadczyłam. Zawsze, gdy spotka mnie coś złego to po prostu idę do kościoła i rozmawiam z Bogiem. Jestem złym człowiekiem. Tak często proszę o coś Boga, a nic dla Niego nie robię. No cóż. 
Rutynowo dzisiaj także poszłam do kościoła. Uklęknęłam i znów ta sama modlitwa:
- Witam Cię Boże. Jestem już straconą narkomanką. Jestem żałosna. Od tygodnia nie brałam aż w końcu dzisiaj nie wytrzymałam. Żałosne, prawda ? Daj mi siły, abym przestała. Ojcze Nasz....
Przerwały mi okropne krzyki. Wręcz piski, błaganie o pomoc. Przestraszyłam się, że to znowu wróciły schizy. Chciałam uciec z kościoła, ale okazało się, że jest zamknięty.
-Co jest kurde ?! Cholerne drzwi !- powtarzałam szarpiąc za klamkę.
-WZYWAM BOGA ! WZYWAM BOGA ! WZYWAM BOGA !-wciąż krzyczał ktoś z zakrystii.
-Co jest kurde ? Jaja sobie robicie ? To nie jest śmieszne !- powtarzałam przestraszona.
-WZYWAM BOGA!- krzyknął ktoś z całego tchu.
I wtem światła w kościele zgasły i rozległ się okropny krzyk. Bardzo się przestraszyłam. Skuliłam się w ławce, zamknęłam oczy i zatkałam uszy rękoma.
-Iwona ! Ogarnij się i idź sprawdź co się dzieje ! - podpowiadał mi rozsądek.
Wstałam, rozejrzałam się i poczułam niepokój, gdyż wszystko wyglądało normalnie. Wiedziałam, że to cisza przed burzą. Obawiałam się co będzie dalej. Szłam za głosem, który krzyczał coraz głośniej. Bałam się, ale ciekawość nie pozwoliła mi zawrócić. Rozległ się okropny krzyk a następnie zapadła błoga cisza. W tym momencie domyśliłam się, że to już koniec. Usłyszałam hałas otwieranych drzwi kościoła i wtedy nie zastanawiając się zbyt długo ruszyłam ku nim. Biegłam ile tchu. Gdy dotarłam do domu od razu wpadłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Dopiero teraz kapnęłam się, że jest godzina 22 ,a w drzwiach stoi mama.
-Córciu ! Okropne wyglądasz. Co Ci się stało i czemu tak późno wróciłaś ?
-Nie nic. Wszystko jest dobrze, w bibliotece byłam. Chcę zostać sama..
-No dobrze, ale jakbyś chciała porozmawiać...
-Tak, wiem- wtrąciłam.
I znowu zostałam sama... Ta cisza, tykanie zegarka, wiatr na dworze... Nie pozwalał mi zmrużyć oka. Bałam się... Długo nad tym myślałam i stwierdziłam, że muszę tam wrócić następnego dnia.
   Tuż po szkole udałam się wprost pod bramy kościoła. Stanęłam, drgnęłam kiedy zobaczyłam, że brama się otworzyła . Z kościoła wyszła starsza kobieta.
-Cholerny mocher ! Przestraszyła mnie- pomyślałam.
Weszłam do kościoła i poczułam ból w sercu . Tak jakby serce nie chciało żebym weszła do kościoła, ale moja ciekawość nie została zaspokojona. Bałam się, ale doszłam za daleko. Przechodząc koło ołtarza spojrzałam błagalnym wzrokiem na Jezusa i uczyniłam znak krzyża. Szłam pospiesznym krokiem przez długi korytarz, mijałam wiele pomieszczeń. Na końcu korytarza widniały uchylone drzwi. Zmierzałam ku nim. Spojrzałam... Na łóżku, przywiązana pasami leżała młoda kobieta. Nie widziałam jej twarzy, ponieważ miała ją zwróconą ku księdzu. Nad nią stał ksiądz, który miał otworzoną Biblię i szeptał coś pod nosem. Kiedy on skończył kobietę zaczęła rozpierać siła. Przestraszyłam się i lekko kopnęłam drzwi. Kobieta popatrzyła na mnie, a ja zamarłam. To byłam JA ! To nie możliwe ! Przecież ja stoję tutaj ! Zaczęłam krzyczeć, ale oni nie słyszeli ! I wtedy otworzyłam oczy i usłyszałam głos kobiety:
-Panie doktorze ! Mamy ją ! Żyje !
I wtedy zrozumiałam, że leżę na łóżku, w białej sali przywiązana pasami. To był tylko sen, tylko schiza. Okazało się, że jestem po detoksie. Odratowali mnie. Przechodziłam śmierć kliniczną i stąd te omamy.
 Iwona Chromińska - IIIC